Brudnopis Aurelii

Aktualności

Cześć! Wielokrotnie zakładałam nowe blogi i ciężko mi wytrwać przy jednym. Głównym powodem zazwyczaj było znudzenie danym opowiadaniem. Jakie jest na to najlepsze lekarstwo? Blog z wieloma opowiadaniami! Nie będę regularna, ale postaram się raz na jakiś czas coś wrzucić. W spisie treści znajdziecie wszystko ładnie posegregowane na poszczególne opowiadania. Do każdego dołączę także krótki opis.

Etykiety

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 stycznia 2017

Atak

Brak komentarzy:
Przeciskałam się przez tłum, aby dostać się do pociągu. Wiele osób patrzyło na mnie dziwnie. Wiedziałam, dlaczego. To wszystko, przez moje zmieniające kolor włosy. Ukryłam czerwoną ze wstydu twarz, naciągając mocniej czapkę i komin.
Zdolności te miałam od zawsze, przez co dzieci z sąsiedztwa zawsze się ze mnie naśmiewały, dlatego rzadko wychodziłam z domu. W szkole nie było inaczej. Mama w końcu zaczęła uczyć mnie w domu.
Potem przyszła ta miła pani, Elizabeth Wolter, i oznajmiła, że jestem czarownicą. Wyjaśniła, że zmiana koloru włosów wcale nie była dziwną chorobą, a niezwykłą zdolnością. Próbowałam jej uwierzyć, ale spojrzenia ludzi sprawiały, że miałam ochotę płakać.
Szybko weszłam do wagonu, ciągnąc za sobą kufer. Doszłam na sam koniec pociągu, licząc, że nikt się nie dosiądzie. Oczywiście, myliłam się. Już po chwili dołączyła do mnie jakaś dziewczynka.
Uznałam, że niegrzecznie byłoby w takim momencie wyjść z przedziału. Spróbowałam położyć kufer na wysokiej półce. Udało mi się poddźwignąć go do wysokości kolan, jednak dalej mi się nie udało. Odstawiłam go na ziemię i westchnęłam, siadając przy oknie.
– Może ci pomóc? – zapytała z rozbawieniem dziewczyna, która się do mnie dosiadła.
Zarumieniłam się lekko, a moje włosy przybrały podobną barwę.
– A mogłabyś? – spytałam niepewnie.
Dziewczyna wstała i z łatwością wrzuciła mój bagaż na półkę. Potem zajęła miejsce naprzeciwko mnie.
– Jestem Lucy – przedstawiła się, poprawiając związane w kitkę czarne włosy.
– Veronica – rzekłam krótko. – Dlaczego ze mną rozmawiasz? – spytałam bez ogródek.
Spojrzała na mnie zdezorientowana.
– A dlaczego miałabym nie rozmawiać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Moje włosy… – rzekłam załamującym się głosem.
– Jesteś metamorfomagiem, zresztą podobnie jak mój znajomy. I co w związku z tym?
Zarówno moja twarz, jak i włosy przybrały barwę dojrzałego pomidora.
– W-w sąsiedztwie wszystkie dz-dzieci się ze mnie wyśmiewały, p-podobnie w szkole, a na P-pokątnej, w lodziarni, unikały mnie jak og-gnia. S-siadały jak n-najdalej i nikt nie chciał s-stanąć za mną w k-kolejce, m-mimo że wiele osób m-miało ochotę na coś słodkiego – wyjaśniłam powoli, jąkając się.
Lucy zaśmiała się.
– Tak, Ted mi o tym mówił. To dość rzadki dar, a w szkołach uczą o tym dopiero w czwartej klasie, więc wiele młodszych osób o tym nie wie – wyjaśniła dumna, że ona się do tego grona nie zalicza.
Uśmiechnęłam się lekko, co ona odwzajemniła wyszczerzeniem zębów.
– Do którego domu chcesz dołączyć? – zmieniłam temat.
Lucy zastanowiła się chwilę.
– Na pewno nie do Gryffindoru. Tam trafiła cała moja rodzina od strony ojca. A ja z kilku powodów, o których nie chcę rozmawiać, ich nie cierpię, więc nie będę szła w ich ślady. W Ravenclawie są same kujony, też odpada. Zostaje Slytherin i Huffelpuff, ale chyba wolę Huffelpuff. Z tego co słyszałam z rozmów kuzynów, wszyscy mówią, że Huffelpuff jest dla niezdar i wyrzutków, a ja lubię być wyrzutkiem. – Wyszczerzyła się.
W czasie jej przemowy pociąg z gwizdem ruszył, a krajobraz za szybą zaczął coraz szybciej migać.
– A ja jestem idealnym przykładem niezdary, więc chyba się spotkamy. – Również się uśmiechnęłam.
Do przedziału weszły jeszcze dwie dziewczyny. Jedna z nich zdecydowanie rzucała się w oczy. Długie rude włosy splotła w warkoczyki, dodając te plastikowe włosy, które sprzedawali nad morzem. Ubrana w żarówiastą zieloną bluzę i równie jaskrawe, różowe getry sprawiała bardzo pozytywne wrażenie, którego dopełniały odblaskowożółte buty i dwie różne skarpetki do kolan: jedna różowa w uśmiechnięte marchewki, druga seledynowa z żółtymi kropkami.
Druga nie robiła aż tak piorunującego wrażenia. Krótkie czarne włosy ładnie okalały głowę Mulatki. Duże wargi wyginały się w szerokim uśmiechu. W uszach zauważyłam duże kolczyki w kształcie okręgów.
Obie zyskały jednak moją sympatię jednym – nie zwróciły uwagi na moje włosy.
– Możemy się dosiąść? – spytała radośnie ta pierwsza.
Wraz z Lucy kiwnęłyśmy głowami w tym samym momencie.
– Jestem Jassmine, a to Edeltruda – przedstawiła je Mulatka.
– Możecie mi mówić Trudy – rzekła ruda.
– Lucy – rzuciła moja pierwsza magiczna znajoma.
– Veronica – odparłam.
Obie dziewczyny spróbowały włożyć kufer na półkę. Żadnej to się nie udało. Lucy przewróciła oczami i pomogła im.
– Macie ochotę na kabanosa? – spytała Trudy, wyciągając paczkę z bocznej kieszeni walizki. Widocznie specjalnie spakowała je tak, aby leżały pod ręką.
– Kaba… co? – spytała zdziwiona Jassmine.
– Kabanosy to takie mugolskie wędzone kiełbaski – wyjaśniła Lucy, sięgając po jednego.
– Smaczne są? – zapytała głupio Mulatka, biorąc najmniejszego.
– Najlepsze – odparła Trudy, podstawiając mi paczkę.
Przyjęłam przekąskę i zaczęłam jeść powoli, rozkoszując się smakiem. Edeltruda natomiast wzięła od razu kilka. Po chwili wszystkie zniknęły w jej buzi.
Drzwi do przedziału otworzyły się. Wszedł przez nie spocony blondyn o rozbrajającym uśmiechu. Rozglądał się chwilę po pomieszczeniu. Jego wzrok wpierw zatrzymał się dłużej na stroju Trudy, po czym przeniósł się na moje włosy. Zarumieniłam się i odwróciłam twarzą do okna, a chłopak widząc to, zerknął na Lucy.
– Jesteś wreszcie! – wysapał. – Szukałem cię po całym pociągu.
Dziewczyna odwróciła się do niego. Z jej wzroku zniknęło całe ciepło, które dało się zauważyć podczas rozmowy o kabanosach. Jej usta ściągnęły się w wąską kreskę, po czym przez zaciśnięte zęby zapytała, unosząc brwi:
– Po co?
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Nie chciałaś z nami usiąść? – zdziwił się.
– Dziękuję, łaskawco, że z żalu do swojej kuzynki postanowiłeś zaprosić ją do przedziału. Czyżbyś nagle przestał się mnie wstydzić? – mówiła, a jej głos wręcz ociekał jadem.
Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Słyszałaś?
– A nie miałam?
– Przepraszam cię, Lucy, nie chciałem… – powiedział ze skruchą.
– Nie chciałeś się do mnie przyznać, rozumiem. Ale wiedz, że ja sobie to zapamiętam – syknęła wściekle. – A teraz idź do swoich przyjaciół, godnych tego miana, zamiast przejmować się tą kuzyneczką, której „nawet nie lubisz”.
Chłopak popatrzył jeszcze na nią z żalem i wyszedł. W jego oczach zauważyłam zbierające się łzy.
– Nie chcę o tym rozmawiać – uprzedziła nasze pytania Lucy.
– A wy do którego domu chcecie trafić? – zmieniłam uczynnie temat.
Lucy spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– Chyba każdy jest fajny – stwierdziła z uśmiechem Trudy. – Ale wolałabym unikać Slytherinu – dodała ciszej.
– Ravenclaw lub Gryffindor – odparła pewnie Jass. – A wy?
– Chciałabym do Ravenclawu, ale pewnie trafię do Huffelpuffu – mruknęłam niechętnie.
– Huffelpuff lub Slytherin – rzekła Lucy powoli.
Obie dziewczyny spojrzały na nią z zaskoczeniem.
– Przecież to dwa najgorsze domy! – wypaliła Jass, po czym zakryła usta rękami, czerwieniąc się.
Lucy uśmiechnęła się szeroko.
– Wiem – rzekła, zaskakując tym Mulatkę. – Dlatego chcę tam trafić.
Dziewczyny chciały coś jeszcze powiedzieć, jednak do przedziału weszła pomarszczona staruszka, sprzedająca słodycze.
– Coś z wózka, dziewczynki? – spytała miło.
– Poproszę pięć czekoladowych żab i fasolki wszystkich smaków – rzekłam.
Zawsze chciałam ich spróbować. A zresztą te karty musiały być wspaniałe!
– Osiem sykli – rzekła kobieta z uśmiechem.
Podałam jej pieniądze. Śmiesznie płaciło się, zwracając uwagę jedynie na kolor monety. Nie zwracało się uwagi na rysunki na niej, ani na liczbę.
Pozostałe dziewczyny również kupiły sobie po słodkiej przekąsce. Gdy pani już miała wychodzić, Trudy ją zatrzymała.
– A jak właściwie ma pani na imię? – zapytała śmiało.
Kobieta spojrzała na nią z szokiem wymalowanym na twarzy. Zastanawiała się chwilę, usiłując sobie coś przypomnieć.
– Amelie…, chyba Amelie – rzekła w końcu. – Dziękuję – dodała na odchodne, obdarzając ją szerokim, starczym uśmiechem.
Spojrzałyśmy po sobie, nie wiedząc co myśleć o tej sytuacji. Po chwili jednak zajęłyśmy się rozpakowywaniem słodyczy.
– Mam Harry’ego Pottera! – stwierdziłam, patrząc na kartę z czekoladowych żab.
Lucy spojrzała na kartę z zaciekawieniem. Wstała i podeszła, aby zobaczyć namalowaną postać.
– Cóż, trochę go podrasowali… I odmłodzili – stwierdziła.
Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami.
– To mój wujek. Niestety… – dodała.
Z tego zdziwienia zauważyłam, że moje paznokcie zaczęły również zmieniać wygląd. Zazwyczaj jedynie oczy i włosy robiły to tak gwałtownie. Aby zmienić inne części ciała musiałam się skupić. Zazwyczaj jednak potem czułam się tak wyczerpana, że natychmiast zasypiałam.
Zacisnęłam ręce w pięści i spojrzałam na szybę. Moje oczy też zmieniały kolor. Robiły to dość rzadko, najczęściej w obecności taty.
– Co się dzieje?! – pisnęłam.
Czułam intensywny ból na plecach, jakby coś mi je rozrywałam. Z moich oczu leciały łzy. Paznokcie zaczynały rosnąć coraz bardziej i z dłoni zaczęła mi lecieć krew, w miejscach, gdzie się wbiły.
Nagle wszystko  ustało. Leżałam na podłodze cała zapłakana, spocona i w kałuży krwi. Trudy nie było w przedziale. Jass klęczała przy mnie, starając się mnie uspokoić. Lucy starała się odgonić ciekawskich uczniów od wejścia do przedziału. Po chwili jednak weszła nauczycielka, w której rozpoznałam Elizabeth Wolter, nauczycielkę, która oznajmiła mi, że jestem czarodziejką.
– Co się stało? – zapytała zmartwiona, zaklęciem lecząc mi rany na dłoniach.
– Włosy Veronici nagle zaczęły zmieniać kolor gwałtowniej niż normalnie. Po chwili dołączyły także oczy. Potem jej plecy i ręce zaczęły krwawić i zobaczyłyśmy, że płacze. A później zaczęła krzyczeć i spadła na podłogę, i zemdlała – wyjaśniła niezgrabnie Lucy.
Pani Wolter zastanawiała się długo, jednak widocznie nic nie przychodziło jej do głowy. Zerknęła znad okularów na Lucy.
– Gdy tylko dojedziemy do Hogwartu przeniesiemy ją do skrzydła szpitalnego. Póki co niech leży na siedzeniach. Dajcie jej może coś słodkiego. Co jakiś czas będę ją odwiedzać.
– Ale ja się dobrze czuję! – rzekłam, wstając. – Tylko troszeczkę mnie plecy bolą.
Nie kłamałam. Wszystkie skutki tego nagłego ataku zniknęły. Jak zwykle skóra zrosła się zaraz po zranieniu.
– Nie wiadomo jednak, czy znowu nie będziesz miała takiego napadu – wyjaśniła nauczycielka.
Kiwnęłam niechętnie głową i położyłam się na siedzeniach, jak mi zaleciła. Nauczycielka rzuciła jeszcze na mnie oraz na podłogę zaklęcia oczyszczające i wyszła, odprawiając ciekawski tłumek, który zebrał się za drzwiami, zaczęłam jeść odpakowaną już czekoladową żabę.
– Lucy, a skoro twój wujek to Harry Potter, to ty masz na nazwisko Weasley? – spytałam.
– Niestety – mruknęła.
– Hej, a skoro mamy fasolki wszystkich smaków, to może zagramy w losowanie? – zapytała Trudy. – Ale nie wolno wypluwać! – ostrzegła.
Podczas gry świetnie się bawiłyśmy. Kilkakrotnie ktoś wchodził do naszego przedziału. Najczęściej była to pani Wolter, ale czasami przychodzili jeszcze jacyś uczniowie, z pytaniem, czy wszystko dobrze. Atak na szczęście się nie powtórzył i podróż przebiegła spokojnie.

Gdy już zapadł zmrok, przebrałyśmy się w mundurki, dyskutując o różnych domach.